Dzień: 2 – Sobota

9 września 2006

Bladym świtem dotarliśmy do Sassnitz. Tu czekaliśmy na przeprawę do Szwecji. Na szczęście TRAVEL SHOP na przystani, gdzie dokonaliśmy dalszych zakupów do „skrzyni nr 5”, pomógł nam przeczekać 2 godziny do odpłynięcia. Prom był wcześniej i mieliśmy okazję widzieć ile się do niego mieści. Na dolny, najniższy pokład wjechało kilka składów pociągów, na wyższy samochody osobowe i TIR’y. Dwa pokłady najwyższe przewidziane były dla pasażerów. Na promie były miłe „poczekalnie”, gdzie było można zjeść swój prowiant, obejrzeć film, przespać się w „siedzącej sypialni”, wejść na pokład widokowy, zaliczyć restaurację i sklepik wolnocłowy. Pomimo tylu atrakcji, atmosfera była senna i podróż do Trelleborga minęła pod znakiem drzemki.
Około południa dopłynęliśmy do TRELLEBORGA. Pozostało jeszcze 300 km. wzdłuż wybrzeża. Pomimo że do Goteborga była praktycznie cały czas autostrada, zajęło nam to pewien czas ze względu na drakońskie ograniczenia prędkości i pogańskie mandaty. Tym razem Max nie dał szansy szwedzkim radarom. Dojechaliśmy do Goteborga z kompletem punktów. Ponieważ jadąc mieliśmy ochotę na kawę z ekspresu, postanowiliśmy zrobić sobie małą przerwę przy pierwszej napotkanej stacji z restauracją. Za pierwszym razem zjechaliśmy za drogowskazem, lecz nagle droga się skończyła skrzyżowaniem. Zawróciliśmy. Przy następnej stacji o mało się udało. Była restauracja, lecz w tu serwowali kawę z ekspresu przelewowego a przy ciśnieniowym wisiała kartka, że właśnie się zepsuł. My chcieliśmy z ciśnieniowego. Pojechaliśmy dalej. Przy następnej stacji też była restauracja. Tu też na ekspresie ciśnieniowym wisiała znajoma kartka… Kawa z ekspresu przelewowego smakowała nieźle i tyle samo kosztowała. To był pierwszy namacalny znak, że byliśmy w Szwecji.
wyspa_multi.jpgZ Kubą i Martą umówiliśmy się kilka kilometrów przed Goteborgiem na parkingu z informacją turystyczną. Gdy dotarliśmy na miejsce, musieliśmy poczekać. Chwilę później pojawili się nasi Gospodarze. Z tego miejsca podróżowaliśmy już razem do przeprawy promowej na wyspę KÖPSTADSÖ. Tam mieliśmy mieć naszą bazę wypadową na archipelagu.
Okazało się, co było dla nas zaskoczeniem, że na wyspach nie ma ruchu samochodowego i wszytko należy transportować ręcznie lub za pomocą różnych wymyślnych pojazdów napędzanych siłą ludzkich lub zwierzęcych mięśni. Pierwsze miejsce lokalnej listy przebojów niezmiennie od kilku lat okupują TACZKI. Teoretyczny egzamin z prowadzenia zdaliśmy na promie.
Sama wyspa zrobiła na nas duże wrażenie. Skalista 1,5 km na 1km., zamieszkała na stałe przez 86 mieszkańców, 2 melexy, 100 taczek i 120 łódek. Domki jak dla Troli, małe, barwne, przyklejone do skał. 2 porty , jeden do którego przybijają promy i drugi gościnny, z którego rozpoczynaliśmy nasze wypady .
Zwiedzanie wyspy ze względu na jej rozmiary zajęło nam chwilę a i tak zgubiliśmy Boberka (Bob twierdzi, że to my zaginęliśmy). Ciekawe co się będzie działo na morzu?!!.
Również zachwyciła nas kolorystyka widzianych krajobrazów, panujący spokój i „luz”. W porcie znajdowała się skarbonka do której należało wrzucić 80 koron za cumowanie. Nikt tego nie sprawdzał, a mimo to każdy kto cumował szedł do skarbonki i uiszczał stosowną opłatę. Sama skarbonka pomimo że leciwa, nie nosiła śladów prób nieautoryzowanego otwierania.
Wreszcie, gdy sprzęt był już przetransportowany do naszej „bazy”, nadszedł czas na upragniony prysznic. Później była kolacja powitalna i nocne Polaków rozmowy, które trwały do późna. Był wreszcie czas podsumować ostatnie kilkanaście godzin. Każdego z nas urzekła ta okolica, która nijak pasowała do tego, co sobie wyobrażaliśmy. Głównie za sprawą pogody. Szwecja przywitała nas piękną, niemal bezchmurną pogodą. Jedynie wiatr dawał się we znaki. Przed nami była niedziela i wypad do Goteborga. Po południu musieliśmy odebrać kajaki. Pora było iść spać.